Komputer niestrudzenie rysował czerwone i błękitne linie, odzwierciedlające masy wirującego gazu. Biegnące pod mapą burzy oznaczenia na bieżąco informowały o jej składzie. Po sąsiednim monitorze powoli sunęła kula symbolizująca Ganimedesa. Wskazówki przyrządów w kokpicie drżały lekko, jak w niespokojnym śnie, ale to oznaczało tylko tyle, że nic złego się nie dzieje. Nie było przecież realnych powodów do zmartwień – były tylko efektowne, czerwone błyskawice przecinające odległy o miliony kilometrów cyklon o średnicy większej niż Ziemia.
Swoją drogą, Ziemi już od od dawna nie było widać wcale i ta świadomość stawała się gorsza niż ziejący w dole Maelstrom.
Autorzy: arcmage, carrie
Gdzie: Ośrodek Kultury Kraków Nowa Huta Klub Jędruś Os. Centrum A, Bl. 6a.
Kiedy: 25 lutego 2012
Klimat: osadzone w niedalekiej przyszłości S-F z nutą transhumanizmu
Ilość wolnych miejsc: -3/10 (wciąż otwarta jest jednak lista rezerwowa)
Zapisy: undiscovered.metropolis@gmail.com
Lista graczy:
1. Giovanna Lindley (Monika)
2. Susan Blackmore (Narien)
3. Andrew Kandel (Deskath)
4. Petra Arkanian (Asza)
5. Kristian Bengtson (Bartek)
6. Sarah Zhang (An)
7. Lamia Morgan (Aeth)
8. Leo Coleman (Samalai)
9. Arne Sarasti (Emhyr)
10. Tamsin Stafford (Gott)
AIDA (Arc)
Erica Sewell (Carrie)
———-
11. Jakub
12. Adrian
13. Mir
Słówko o mechanice. Nie ukrywamy, że jest ona sprawą trzeciorzędną – liczymy na dużo dobrego grania, dużo klimatu i „przyrośnięcie” do postaci, które znają się bardzo długo, acz nie na wylot. Niemniej jednak czynnik losowy być musi, toteż pójdziemy na łatwiznę i wykorzystamy znaną od dawna i wypraktykowaną mechanikę pseudo-WoD-ową. Każda z postaci będzie miała trzy cechy w skali od 1 do 5 – Fizyczne (wartość ataku i odporność na tenże), Społeczne (w sytuacjach, kiedy odgrywanie nie wystarczy) i Umysłowe (dla określenia wiedzy postaci, której nie jesteśmy w stanie opisać w całości). W wypadku testu dodajemy do właściwej cechy liczbę wylosowaną z przedziału 1-5 i porównujemy z wynikiem przeciwnika, lub naszym stopniem trudności. Dodatkową cechą będzie inicjatywa – skala od 1 do 10. Oprócz tego każda z postaci będzie posiadać zdolność specjalną – część przekładalna na mechanikę, część nie.
Ze względu na delikatny charakter „środowiska” – zarówno od strony technicznej jak i personalnej – broni absolutnie żadnej wnosić nie można. Powszechnie wiadomo, że Morgan jako oficer ochrony posiada broń paraliżującą, ale jeżeli żadne z Was nie będzie się upierać, że postać zasłużyła wcześniej na potraktowanie nią, nie miała jeszcze okazji jej użyć. Zasadniczo na pokładzie można robić sobie krzywdę za pomocą plastikowych noży do obiadu, prawie nic nie ważących krzeseł i własnych rąk – czyt. bardzo trudno jest kogoś pozbawić życia, za to łatwo poobijać.
Pierwszym, co Susan sprawdziła po przydzieleniu jej funkcji na Assayerze, było – ile czasu minie, zanim wróci do domu?
Co najmniej cztery lata. Dość dużo, żeby ważni dla niej ludzie zdążyli się zmienić, może stać kimś zupełnie innym. Wystarczająco, by kolejna wojna zmieniła kształt znanego jej świata. I wreszcie: dostatecznie, żeby obronić doktorat i stać się kimś rozpoznawalnym. Wszystko, co zaplanowała i znała, odsuwało się, znikało zupełnie z pola widzenia. Jej świat skurczył się do dziesięciu osób.
Zdążyła ich trochę poznać i polubić. Owszem, trudno było porównać wspólne szkolenia do nieformalnych towarzyskich spotkań, ale skłamałaby, mówiąc, że nie dostrzegła w załodze zbioru barwnych indywidualności. Tym trudniej było jej pogodzić się z poleceniami, które przekazano jej zaledwie pół godziny temu. Przymknęła oczy, przypominając sobie rozmowy ze szkoleń, czyjś gest, przelotny uśmiech, drobne, ale miłe wydarzenia. To wszystko splatało się w poczucie sympatii i lojalności. A teraz miała to porzucić, przez cztery lata kłamać, oszukiwać, łamać zasady – dla kogo?
Otwierając drzwi do hangaru, starała się zamaskować gorzki uśmiech. Oczywiście, jej nic nie groziło. Będzie daleko stąd, w cholernej puszce w środku próżni. Ale na Ziemi zostawi rodzinę i przyjaciół. Tak naprawdę, miała wybór między bliskimi a tą dziwną dziesiątką ni to obcych, ni to znajomych ludzi.
– Sue? – Dobiegł ją głos Sary, wesoły i zdradzający oczekiwanie. – Pośpiesz się trochę!
Pokiwała głową, jeszcze w przejściu zostawiając torbę i kurtkę.
Cztery lata kłamstwa – dopiero teraz zaczęła się zastanawiać, co to zrobi z nią.
***
Kokpit Assayera, rozjarzony światłami reflektorów, nie przypominał w niczym tego bezpiecznego miejsca, w którym Sarasti czuł się zazwyczaj jak w domu. Mrużąc oczy, podniósł wzrok na ekran, na którym przewijały się pytania. Zanim zdążył choćby przemyśleć odpowiedź na każde z nich, już pojawiały się nowe – internet wrzał od plotek, domysłów i wątpliwości na temat tej najdalszej podróży. Zmusił się do wyćwiczonego, pełnego spokoju uśmiechu, świadom, że setki kamer rejestrują każdą zmianę w jego mimice.
– Witam. Nazywam się Arne Sarasti i będę miał zaszczyt dowodzić załogą Assayera w trakcie misji na Ganimedesa. Dziękuję za tak duże zainteresowanie tym projektem, postaram się odpowiedzieć na wszystkie zadawane przez państwa pytania. – Podobno nie tak dawno skończyły się czasy, gdy nadmierny ruch w sieci mógł spowodować całkowite zablokowanie strony. Sarasti nagle bardzo do tych czasów zatęsknił. – Wielu z państwa powątpiewa w sens tak dalekiej podróży i wskazuje na możliwe zagrożenia. – Odetchnął nieco głębiej. – Nie da się ukryć, to będzie niebezpieczna podróż. Jestem jednak przekonany, że podczas trwających wiele lat prac nad konstrukcją statku oraz przebiegiem samej misji przewidziano większość ewentualnych zagrożeń… i przygotowano nas na nie. Ponadto, czuję się w obowiązku przypomnieć, że na pokładzie będą osoby nietuzinkowe. Wyjątkowo zdolne i pewne siebie, gotowe do pracy w ekstremalnych warunkach.
– Nie wierzę, że on to powiedział – parsknęła Petra, śledząc transmisję na tablecie, w bezpiecznej odległości od kamer: w szatni. Popatrzyła na resztę załogi z nieukrywanym rozbawieniem.
– Cicho. – Tamsin szturchnęła ją w ramię.
– Ty na pewno jesteś i zdolna, i pewna siebie…
– …zaś co do celu naszej misji – ciągnął Sarasti, wpatrując się w szklane oczy kamer – w tym względzie zaufałem zespołowi naukowców, którzy przez lata gromadzili dane na temat Jowisza i jego księżyców.
Siedzący obok kapitana Kristian Bengtson skinął głową. Poza tym jednym, krótkim gestem udało mu się zachować posągowy bezruch.
– Obecnie możemy z całą pewnością stwierdzić, że na Ganimedesie znajdują się złoża krzemu w postaci innej, niż była dotąd znana chemikom – Sarasti podjął wątek. – Na ziemi krzem występuje w formie głównie amorficznej, tworzy również znane i wykorzystywane od dawna, regularne kryształy. Ten natomiast, który odkryto na Ganimedesie, samoistnie tworzy złożone struktury krystaliczne, dotąd nam nieznane, analogiczne do fulerenów. Tak korzystna konfiguracja budowy tego materiału z bardzo dużym prawdopodobieństwem zrewolucjonizuje myślenie o półprzewodnictwie i przyśpieszy rozwój mikrotechnologii.
Powstrzymał odruch przetarcia piekących od ostrego światła oczu.
– Pytają państwo także o Maelstrom. Pozwolą państwo, że na to pytanie odpowie specjalistka od tego typu zjawisk, doktor Giovanna Lindley…
Giovanna uśmiechnęła się do kamer, gdy reflektory skierowały się ku niej. Odpowiedź miała przemyślaną i zaplanowaną od dawna – i tak daleką od prawdy, jak to tylko możliwe.
Nic nie wiemy o Maelstromie, pomyślała. Absolutnie nic. Będziemy wisieć nad nim i dopiero wtedy przekonamy się, na własnej skórze, czym właściwie jest. Jeśli wrócę, może wam opowiem…
– To jeden z wielu typowych dla Jowisza gigantycznych cyklonów – odparła. – Wyróżnia się jedynie rozmiarem oraz intensywną barwą, która umożliwiła jego obserwację na długo przed pierwszymi sondami kosmicznymi.
***
Andrew Kandel po raz kolejny przestawił kamerę i rozpoczął nagranie od nowa.
– Mamo… tato?… Cześć. – Odchylił się w fotelu, niemal się weń zapadając. Spróbował uśmiechnąć się tak, jakby ta namiastka kontaktu go szczerze cieszyła. – Dzięki za życzenia urodzinowe.
Za przypomnienie, że mam 28 lat i w dalszym ciągu jestem waszą własnością. Mimo odległości, która nas dzieli.
– Zapewne nie będzie to dla was nową informacją, w końcu śledzicie postępy Assayera, ale wkrótce znajdziemy się blisko systemiu pierścieni Jowisza. Musieliśmy jednak zwolnić, oprócz właściwych księżyców znajduje się tu sporo skał, na które trzeba uważać. O ile mi wiadomo, jednej nawet nie udało się uniknąć, ale statek na tym nie ucierpiał. Za to ja dość dobrze zdałem sobie sprawę z możliwych zagrożeń.
Splótł palce obu dłoni.
– Zgodnie z waszą wolą, skupiam się jednak nie na obserwacji skał, a tego, co dzieje się między ludźmi. Jestem też, oczywiście, uczestnikiem tych procesów. – Przysunął się bliżej do kamery. – Wybraliście… wybrano… naprawdę wyjątkowe osoby. Nie tylko potrafią świetnie współpracować, ale i zdążyli się ze sobą zżyć. Zdążyliśmy – poprawił się. – Powstała nowa jakość, relacje oparte na zaufaniu i przywiązaniu… coś zupełnie innego, niż więzy krwi. Kto wie, czy nie silniejszego? – Popatrzył prosto w kamerę, uśmiechając się w sposób, który mógł być przejawem zarówno szyderstwa, jak i autentycznego zadowolenia.
***
Poza jedenastoosobową załogą, na statku był obecny ktoś jeszcze. Tamsin odczuła to, gdy tylko podpięła się do sieci. Znajome mrowienie, wywołane czyjąś obecnością. Strumień informacji opływający drugą jaźń, jak woda omywa skałę.
To coś też ją zauważyło. Nie udałoby jej się przejść niepostrzeżenie. Z drugiej strony, jeszcze jej nie zaatakowało. Najwyraźniej było sprytniejsze od AI strzegących Pentagonu. Oparła dłonie o panel kontrolny, gotowa w każdej chwili się odłączyć.
„Cześć. Kim jesteś?”
Uprzejme zainteresowanie.
„Mam na imię AIDA.”
„Nie spotkałam cię tu wcześniej.”
„Teraz będę tutaj mieszkać.”
Tammy uśmiechnęła się. Nawet członkom załogi, którzy ją znali, zdarzało się patrzeć na nią jak na żywą bombę, kogoś, kto wykorzysta pierwszą nadarzającą się okazję do bezsensownego, anarchistycznego zrywu. AIDA zaś traktowała ją neutralnie – choć na pewno wiedziała, z kim rozmawia. I miała lepsze powody do obaw niż pozostali.
„W takim razie będziemy współlokatorkami”, przekazała.
„Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie układać się pomyślnie.”
„Na pewno”, stwierdziła. „Myślę, że to będzie bardzo owocna współpraca.”
Potarła kark, przesuwając palcami po ledwo widocznej bliźnie. W końcu nic nie spajało więzi tak, jak wspólne tajemnice.
***
Sarah była przekonana, że za sprawą kilku operacji zyskała coś znacznie więcej, niż tylko przedłużenie swoich zmysłów. Nie miała nawet słów na to, jak opisać wrażenia, które towarzyszyły wpinaniu się w statek – były czymś tak odmiennym od standardowego zestawu pięciu modalności. Ciało przestawało się liczyć, była wszędzie, a tak subtelne spostrzeżenia jak cząsteczki prześlizgujące się po burcie blakły, gdy próbowała porównywać je do dotyku. Będąc statkiem, czuła się pewna siebie. Spokojna. We właściwym miejscu. Szczęśliwa.
Ludzka, ograniczona rzeczywistość prędzej czy później się jednak o nią upominała. Tak jak teraz.
– Morgan. – Sarah nie musiała otwierać oczu, by wiedzieć, kto przed nią stoi; niezliczone czujniki statku od dłuższej chwili dostarczały informacje o krokach wojskowej. Poza tym, tylko one dwie miały kody dostępu do tego miejsca.
– Nemo. – W głosie Lamii dało się usłyszeć ciche echo drwiny. Zhang zacisnęła zęby. Przezwisko przypominało jej o poczuciu wyobcowania, niewidocznej barierze, zagubieniu, jakie dziewczyna z miasta wieżowców odczuwała na ciągnącej się po horyzont pustyni.
– Nie jesteśmy już w Iranie, Morgan.
Lamia zawahała się. Wzrost tętna do 110 uderzeń na minutę, zmiana w temperaturze ciała. Drżenie rąk, dostrzeżone przez kamery statku – wrażenia składające się na fizjologiczną komponentę poczucia winy. Przedłużenia nerwowe, oddalające Sarah od innych ludzi, paradoksalnie w interakcjach społecznych dawały jej przewagę.
– To nie powinno mieć znaczenia. Wszyscy cię tak nazywają.
– To ma dla mnie znaczenie. – Sarah otworzyła oczy. Kable odsunęły się od wejść w jej skórze. Lamii przywodziły na myśl mechaniczne pijawki.
– Czy potrafisz do tego nie wracać? – zapytała, zirytowana.
Azjatka rozprostowała dłonie z cichym westchnieniem, czując, jak wraca jej propriocepcja.
Lamia, w przyciemnionym korytarzu w samym sercu Assayera. Lamia, w ostrym słońcu obozu pod Teheranem. Obrazy nakładały się na siebie, niemożliwe do pogodzenia.
– To nie tak – odpowiedziała. – To ciągle wraca do mnie. Samo. Nieproszone.
Po chwili wahania Morgan wyciągnęła rękę w geście porozumienia.Kilka sekund na podjęcie decyzji – dlaczego dla umysłu w mięsie są tak nieznośnie krótkie? Sarah ledwo dostrzegalnie potrząsnęła głową i wyminęła Lamię, tak, jakby nie zauważyła tej nieśmiałej próby.
***
Ostatecznie zawsze wszystko sprowadza się do starych, sprawdzonych metod.
Lodowata woda. Błyskawice przed oczami. Tysiące igieł w płucach, gdy organizm, w rozpaczliwej walce o oddech, wciąga płyn w drogi oddechowe. Bolesne, bezskuteczne spazmy. Nieważne, ile szkoleń i treningów odbyło się wcześniej – doświadczenie rozprasza się wobec zwierzęcego strachu.Impulsy elektryczne, zmieniające tkanki w drgające, rozpalone bólem, bezużyteczne mięso. Własny krzyk rozsadzający czaszkę. Bat rozcinający skórę. Umysł oplatający się wokół ostatniej przynoszącej otuchę myśli: że nikt tego nie wytrzyma, prędzej czy później straci się świadomość.
Nie w dobie organów hodowanych na zamówienie i wysublimowanej neurofarmakologii.
Głód i pragnienie tak obezwładniające, że brak siły do obrony przed każdym kolejnym ciosem. Brak wstydu; brak poczucia winy; brak woli, by cokolwiek zmienić. Zostaje tylko szalona nadzieja, że to się kiedyś skończy. Mówienie nie wydaje się dużą ceną za ulgę, która nastąpi potem. Wszystko, co piękne, dobre, wysokie – ludzkie – ginie. Oddarcie tej otoczki odsłania rozedrgane, posłuszne zwierzę.
Oczywiste, że należało podjąć próbę zabicia się. Ale to też przewidzieli.