Larpownia.pl miała okazję uczestniczyć w przedpremierowym pokazie Hobbita, który odbył się w Cinema City, 18-go grudnia. Organizatorzy wydarzenia nie ograniczyli się wyłącznie do emisji filmu. Oczekując na otwarcie sali kinowej, zaproszeni goście mieli okazję obejrzeć gry planszowe, figurki do gier bitewnych, a także dużych rozmiarów makietę, przedstawiającą Minas Tirith – wszystko to za sprawą firmy Bard. Postawiono także stół rodem z karczmy, przy którym spotkać można było krasnoludy, zaś wśród gości krążyły elfy. Wiele osób sięgnęło po aparaty fotograficzne, by zrobić sobie zdjęcie z tekturową ścianą, na której Gandalf stał pośród zielonych pól.
W końcu jedna otworzono drzwi do sali i tłum ochoczo wszedł, chwytając okulary – wszak seans był zapowiedziany w technice 3D – oraz rozsypując popcorn. Na film jednak należało chwilę poczekać, ponieważ został przygotowany konkurs z nagrodami. Było o co walczyć, ponieważ zwycięzcy otrzymali między innymi gry planszowe osadzone w świecie Śródziemia. Zasady rywalizacji były proste: wybrano dwie dwuosobowe grupy (koniecznie w składzie mężczyzna-kobieta), po czym jedna osoba z pary musiała swojemu towarzyszowi zadać pytanie; nie były one wymyślane z głowy, ponieważ uczestnicy otrzymali karteczki z tekstem. Konkurs był pomysłem dobrym, jednak mam uwagi co do jego wykonania: osoba prowadząca często żartowała w sposób niewybredny, próbując rozbawić salę. Ta pozostawała jednakże nieugięta, odpowiadając milczeniem. Całe wydarzenie było czymś zamkniętym, ograniczonym do jednego kąta pomieszczenia, zaś osoby nieuczestniczące w nim najzwyczajnie w świecie niecierpliwiły się i nudziły. Moim zdaniem fatalnym pomysłem było wybieranie par damsko-męskich. Co miały zrobić osoby, które przyszły razem z kimś tej samej płci? Organizatorzy konkursu najwidoczniej tego nie przewidzieli i część gości nawet nie miała możliwości zgłoszenia swojego udziału.
W końcu jednak film się zaczął. Miłym zaskoczeniem był brak reklam – co w kinie jest zjawiskiem niebywałym. Nie zamierzam opisywać w tym miejscu fabuły, ponieważ dużej rzeszy osób odebrałabym radość z oglądania, pozwolę sobie jednak na kilka słów.
Klimat Władcy Pierścieni został zachowany w całej swej okazałości. Widz ponownie mógł obejrzeć radosny Hobbiton i piękne Rivendell, zobaczyć wspaniałe walki oraz spotkać osoby znane z poprzedniej filmowej trylogii: Elronda, Galadrielę, Frodo, Sarumana czy Gandalfa. Twórcy wykreowali zapierające dech w piersiach miejsca, stworzyli także szereg nowych postaci. Drużyna krasnoludów szybko zdobyła sympatię publiki, natomiast wargowie odgrywali rolę „tych złych”.
Film Hobbit: Niezwykła Podróż w sposób luźny nawiązuje do swojego książkowego pierwowzoru. Z pewnością odnajdziemu tu motywy wymyślone przez Tolkiena, jednak twórcy scenariusza pokusili się o wiele własnych wątków. Z ręką na sercu mogę powiedzieć: trzy trolle przy ognisku były w filmie najmniejszym zmartwieniem Bilbo, nie przyniosły równie wielkiej dawki adrenaliny, jak niektóre inne wydarzenia. Wprowadzono także do fabuły postać, której nie pamiętam z książki, a która jest znajomym Gandalfa. Porusza się specyficznym zaprzęgiem, jednak nic więcej nie zdradzę – to trzeba zobaczyć osobiście. Moim zdaniem wnosi ona wiele wątków humorystycznych i wpasowuje się w klimat filmu. Czy wyszło to na dobre całej produkcji? Tę kwestię pozostawię już do prywatnej oceny.
Spotkałam się z opiniami, że Hobbit nie oddaje klimatu poprzedniej trylogii, często zdrzają się momenty nudne i zbyt długie. Nie zgadzam się z tym – owszem, były ujęcia bardziej statyczne, jednak nie odbierały one uroku całej produkcji; wręcz ją dopełniały.
Scenografia stanowiła ucztę dla oka, a muzyka – dla ucha. Widz mógł usłyszeć motywy bardzo podobne do tych z Władcy Pierścieni oraz zupełnie nowe utwory. Dwa z nich szczególnie mnie urzekły: Song of the Lonely Mountain, w wykonaniu Neil Finna, jest istnym majstersztykiem, który na długo zapada w pamięć, z kolei Misty Mountains zachwyca niskimi, tubalnymi głosami. Pierwszy utwór można usłyszeć przy napisach końcowych, drugi zaś w jednej scenie z filmu.
Czy mogę coś zarzucić Hobbitowi? Tak. Zbyt wiele było sytuacji, w których szczęście miało większe znaczenie niż umiejętności walki członków wyprawy. Nierzadko krasnoludy były bliskie śmierci, jednak w ostatniej chwili zjawiał się ktoś, kto je ratował – najczęściej funkcję tę pełniła jedna postać. Jeżeli obejrzycie film, szybko zrozumiecie, kogo mam na myśli.
Film trwa niecałe trzy godziny i jest pierwszą częścią trylogii. W rolę Bilbo Bagginsa wcielił się Martin Freeman, znany chociażby z roli doktora Watsona z serialu BBC Sherlock. Uważam, że aktor ten doskonale sprawdził się w roli domatora, który pewnego dnia wyszedł przez drzwi swego domu, by zaznać przygody.
Jako ciekawostkę dodam, że w Hobbicie można usłyszeć część słów z piosenki Edge of Night, śpiewanej we Władcy Pierścieni przez Pippina – tu jednak występują one w wersji mówionej. Gdzie dokładnie? To już pozostawiam Waszej spostrzegawczości.
Home is behind, the world ahead.
Astela