W kolejnym odcinku zmagania się z przeszłością – przypomnienie kolejnego LARP-a Krakowskiej Grupy Larpowej. Na organizowanym w czasie jednego z Imladrisów LARP-ie pojawiło się kilka osób, które zostały z nami na dłużej, a nawet przychodzą grać aż po dziś. Takich przypadków będzie znacznie więcej w przyszłości. Jeśli zaś chodzi o fabułę, to z ciemnych mroków sylvańskich lasów przenosimy się do Dzikiego Zachodu i to w wydaniu wodziarskim. Wampiry i wilkołaki, rewolwery i laski dynamitu – słowem z takiej mieszanki nie może być nic dobrego. Ale i tak było bombowo.
Data: 26/27 października 2007
Miejsce: Konwent Imladris XI
Moje przygoda z tym LARPem zaczęła się dosyć nagle i dosyć niezwykle. Oczywiście byłem przekonany o tym, że wezmę udział w LARPie, którego twórcą miał być Samalai, ale nie sądziłem że odrazu jako… jeden z Mistrzów Gry! Samalai potrzebował pomocy, z uwagi na to, że osoba, która wcześniej miała uczestniczyć w organizacji gry niestety nie mogła sie pojawić na konwencie. I w ten sposób z nieukrywanym zaskoczeniem i radością (w końcu taka sytuacja wiązała się ze zniżką opłaty akredytacyjnej) zgodziłem sie na współuczestnictwo w przygotowaniu gry.
Był to pierwszy raz jak miałem okazję znaleźć się „po drugiej stronie barykady”. Przyznam, że początkowo obawiałem się, gdyż słabo znałem realia sabatnicze Wampira, ale szczegółami fabuły i tła zajmował się Samalai. On też przygotował większość postaci i scenariusza – ja pomagłaem jedynie przy kilku pomniejszych postaciach, oraz przy dopracowywaniu szczegółów. Nawet napisałem kilka ról. Więcej miałem pomagać w trakcie samego LARP-a, kiedy trudniej jest wszystko ogarnąć samemu. A było co ogarniać! Poza tym mieliśmy trochę mało czasu na przygotowania – moje studia i praca Samalaia skutecznie uniemożliwiały nam dłuższe posiedzenie nad wszystkimi szczegółami (kulała trochę mechanika).
Fabuła, jak wszyscy mogli się dowiedzieć z zapowiedzi na stronie larpowni, zakładał konwencję westernową (dopasowaną do klimatu całego konwentu), a kręciła się wokół grupy nomadycznej wampirów, z poważnymi problemami decyzyjnymi w Sforze. Obecny przywódca zaczął tracić poparcie po druzgocącym spotkaniu z Camarillą, co skutecznie osłabiło szanse Sfory w przegnaniu lupinów z okolicy. Sytuacja, jak widać, była trudna, ale z tym musieli sobie poradzić nasi gracze!
Jeśli chodzi o graczy – stawili się tłumnie, nawet bardziej tłumnie niż się spodziewaliśmy z Samalaiem, przez co musieliśmy wymyślić na szybkiego jedną dodatkową rolę. Duże brawa nalezą się za stroje – większość podołała wyzwaniu i stawiała sie w ciekawych przebraniach pasujących zarówno do ról jak i do konwencji. Można je podziwiać na zamieszczonych zdjęciach pochodzących z albumu larpowni. Na uwagę zasługuję „kotek” – Indianka-bastet grany przez Sylvil, która zrobiła furorę swoim przebraniem. Bez wątpienia, można powiedziec, że kotek był kultowy i będzie legendą larpowni!
Po krótkim wprowadzeniu w tło fabularne (wygłoszone przez piszącego te słowa) gracze przystąpili do rolplayowania. Pierwsza cześć gry przebiegała spokojnie w atmosferze dyskusji i debatowania nad tym co Sfora powinna czynić dalej. W tej części wyraźnie dało sie zauważyć, że istnieje wiele tarć w dotychczas dobrze zorganizowanej sforze. Część wampirów popierała obecnego przywódcę (Manuela), inni zastanawiali się nad jego zmianą, jeszcze inni mieli własne cele do których dążyli. Na końcu tej wyliczanki byli kadeci, którzy znajdując się w trudnym położeniu (bycie popychadłem i mięsem armatnim) zwarli szeregi w poszukiwaniu jakiegoś wspólnego wyjścia z sytuacji.
Upływający czas i coraz bliższe skowyty wilków dał do zrozumienia, że trzeba wypracować wspólną koncepcje obrony, ataku, lub ucieczki. Morale sfory wzrosły przy organizowaniu zabaw sabtniczych, ale jedność nie została przywrócona. Ciągle ktoś opuszczał saloon wzbudzając podejrzenia innych, a konflikty przybierały na sile. Wreszcie doszło do ogłoszenia monomachii – rozgorzał emocjonujący pojedynek między dotychczasowym przywódca a nowym pretendentem. Zakończył się porażka obecnego przywódcy. Wolą zwycięzcy na czele sfory stanął Gangrel (grany przez Lupusa).
Mimo nowego przywódcy sprawa tego co robić dalej nie została rozwiązana jednomyślną decyzja. W kulminacyjnym momencie gry lupini zaatakowali saloon. Wtedy to stało się coś czego nikt nie przewidywał – budynek w którym większość się znajdowała zmiotła potężna eksplozja. Malkavian osiągnął swój cel (!). Udało się przeżyć nielicznym – kadetom, którzy wykazali się rozumem biorąc nogi za pas w momencie gdy zrobiło się gorąco (dosłownie). Wśród tych, którzy przeżyli było też kilku szczęściarzy – znajdowali się poza budynkiem w momencie detonacji dynamitu.
Tak w dużym skrócie wyglądał przebieg gry. Po raz pierwszy miałem okazje obserwować fabułę niejako „od zewnątrz”. Muszę przyznać, że sprawiło mi to ogromną frajdę i naprawdę świetnie się bawiłem. W miarę możliwości pomagałem Samalaowi i rozjaśniałem wątpliwości graczy. Tu, przyznaję się, wyszła słaba znajomość świata i parokrotnie musiałem odsyłać pytających mnie do drugiego MG. Obiecuję, że więcej się to nie powtórzy!
Podsumowując – Podbój Dzikiego Zachodu wypadł naprawdę dobrze i po komentarzach na larpowni widzę, że zdecydowanej części grających podobało się. Oczywiście były jednostki którym nie przypadły do gusty role, lub konwencja, ale to chyba nieuniknione w wypadku LARP-ów. Niemniej jednak, będziemy dążyć do doskonałości.
Dziękuję wszystkim za wzięcie udziału w grze – mam nadzieję że bawiliście się równie wyśmienicie jak ja. Dziękuję również Samalaiowi za możliwość uczestniczenia i współtworzenia tej eRPeGowej inicjatywy. Zapraszam wszystkich którzy jeszcze tego nie zrobili do odwiedzenia stronie larpowni – jeśli Wam się podobało, to wypatrujcie nas na konwentach i czytajcie zapowiedzi kolejnych LARPów.
Chciałem tylko dodać, że jest to czwarty larp zorganizowany w ramach działalności Larpowni. Niestety na dwóch wcześniejszych Gan nie miał przyjemności być.