Ja Stawiam! to pierwszy LARP, który zapoczątkował w Krakowskiej Grupie Larpowej nieformalną tradycję organizowania cykli. Kolejne odsłony pirackiej gry cieszyły się dużą popularnością szczególnie, że można było na nich bezkarnie pić alkohol i każdy z nich kończył się biesiadnym afterparty. Pierwsza z cyklu LARP-ów piracko-morskich osadzony był w świecie 7th Sea, gdzie piraci i kupcy na równi walczą o kufry pełne złota.
Data: 2 luty 2008
Miejsce: klub Stara Piekarnia
Niedawno pisałem o ostatnim mrrrocznym LARPie Warhammerowym, a tymczasem Larpownia nie próżnuje i organizuje kolejne! Tym razem klimat był piracko-szantowy, śpiew, tańce, szum morskich fal, piwo, uśmiech dziewek i piratek, żar miłości… yyy dobra. Zapędziłem się troszkę. Więc powiem krótko – 7th Sea, karczma portowa i grupa kupców próbująca uhandlować jak najwięcej.
Zacznijmy od tego, że to jeden z nielicznych LARPów na których nie byłem Mistrzem Gry. Naprawdę to dziwne uczucie – nie znasz całej fabuły i wszystkich postaci, nie masz panowania nad rozgrywką, co więcej musisz się przebrać i próbować wykonać swoje questy! Jakaś odmiana!
Dostałem rolę przedstawiciela Ligi Kupieckiej Vendel – Henryka Gatrona. Moim zadaniem było wykorzystać powierzony kapitał w jak najlepszy sposób, czyli kupić towary, a następnie sprzedać po jak największej cenie! Dodatkowo jako przedstawiciel Ligii miałem dbać o dobry wizerunek vendelskiego rynku i to nie bez powodu bo chodziły słuchy, że pośród kupców znajduje się oszust. Stąd od razu byłem w komitywie z strażnikiem (rola Tomka) i urzędnikiem państwowym dbającym o cła i inna takie (w tej roli +1). Współpraca miała zaowocować samymi sukcesami. A jak było naprawdę?
Najpierw trzeba było zorientować się pośród przybyłych – część była kupcami, część kapitanami statków przewożącymi towary. Musiałem najpierw znaleźć okazyjny towar, a potem jeszcze kapitana, który zechce przewieźć towar za odpowiednią cenę. I to wszystko w taki sposób, żeby wystarczyło pieniędzy i jeszcze żeby Liga na tym zarobiła. Ehhh… nie było to takie lątw jak się z początku wydawało. Udało mi się znaleźć Usyryjczyka, który zaoferował zboże po dosyć korzystnej cenie. Negocjowałem z nim sporo szukając w międzyczasie winnych możliwości, ale wreszcie zdecydowałem się na zakup 100 ton usuryjskiego zboża.
I tu się pojawił pierwszy zonk techniczny tego LARPa. Waluta vendelska, gildery, jest banknotem więc MG przygotowali niewielkie banknociki o nominale 5 gilderów. Jako kupiec miałem 1200 gilderów (240 banknocików) i musiałem zapłacić Usyryjczykowi umówioną cenę 8 gilderów za tonę – czyli w sumie 800 gilderów, co dało 160 banknocików po 5 gilderów. I siedziałem i odliczałem, odliczałem, odliczałem… Wreszcie się doliczyłem, ale drugi raz tego nie powtórzyłem, a Usyryjczyk jak zobaczył ilość banknotów nie próbował sprawdzać czy ilość się zgadza.
Teraz trzeba było znaleźć odpowiedniego kapitana – takiego który przewiezie towar za niewielką cenę i przy tym będzie pewną, zaufaną osobą. W tym wypadku skorzystałem z oferty działających wspólnie żeglarzy z Avalonu i Szocji (w tych rolach Tobi, Lupus i %). Swoją drogą świetne posunięcie ze strony graczy którzy wpadli na pomysł wspólnego załatwiania interesów! To mi się podobało. W trakcie umawiania się co do ceny przypomniała o sobie pani od podatków (+1) i pobrała ode mnie opłaty portowe. Uboższy o kolejne pieniądze dobiłem targu z żeglarzami i obywając się bez rachmistrza obliczyłem, ze cała transakcja przyniesie 250 gilderów zysków. Myślę że to ok 25% przychodu, ale i tak za to nie udało mi się zyskać zbyt wielu punktów (bo wszystkie osiągniecie były punktowane).
Jeśli już jesteśmy przy punktacji MG ogłosili, że za wykonane zadania będą rozdzielane punkty. Dodatkowe można było dostać za strój. Niewątpliwym zwycięzcą był Kyre w roli dziewki karczemnej (!). Jego przebranie było atrakcją wieczoru – wszyscy byli pod wrażeniem. Piękna z niego wyszła kobieta! Za strój muszę pochwalić obu Usyryjczyków (Anxvietas i Maciek), szczególnie, że za przebraniem szła świetna gra – dosłownie „kozacka”. Inne stroje też były świetne – generalnie pod tym względem LARP dopisał. Wystarczy spojrzeć na zdjęcia.
Pozwoliliśmy na tym LARP-ie pić do woli co wpłynęło na biesiadny wizerunek całej gry. Kilka osób grało na gitarach i wtórowało szantowym śpiewem więc o klimat nie trzeba było dbać – sam się stworzył. Oprócz zabawy z odgrywania ról i wypełniania zdań można było zwyczajnie się napić i pośpiewać.
Jak widać LARP znów udany. Miał wiele niedociągnięć, o których swego czasu pisałem na starym forum Larpowni, więc nie będę się powtarzał. Tutaj dla odmiany relacjonuję tą dobrą stronę fabularną, w tle pozostawiając warstwę techniczną. Po prostu ćwiczenie czyni mistrza, więc mam nadzieję że te błędy sprawią tylko to że kolejne LARPy będą jeszcze lepsze!
PS: Wielkie podziewania za afterparty u Jaśka (oj działo się działo). Kto był to wie, kto nie był niech żałuje!