To jeden z moich ulubionych LARP-ów, być może dlatego, że sam brałem czynny udział w jego tworzeniu. Klimat lat 30., starożytne pergaminy, egipska klątwa i odległe wołanie Mitów Cthulhu. Zastanówcie się dwa razy, nim przekroczycie próg jakiegokolwiek muzeum.
Data: 16 marca 2008
Miejsce: klub Stara Piekarnia
KGL nie zmniejsza tempa i dba o to, aby fani larpowania nie nudzili się. Tym razem tematyką był dobrze znany, lovecraftowski świat mitów Cthulhu. No i znów jakoś dziwnym trafem wplątałem się w organizację tego jakże mhrocznego i bluźnierczo szalonego przedsięwzięcia. Najwyższy czas opisać to wydarzenie (bo przecież gwiazdy były w porządku… prawie!), szczególnie że, jak się okazało, niektórzy czekają na ten wpis. No to do dzieła.
Na początek krótko o fabule. Cała sytuacja rozgrywała się w prywatnym muzem profesora Corbbita, gdzie planowano sprzedaż niektórych eksponatów. Ten desperacki krok miał uratować finanse i pozwolić na dalszą działalność placówki. Na wieczorne spotkanie zaproszono wiele ciekawych osobistości, nie tylko z Bostonu. Po krótkiej prelekcji asystenta Thomasa (w tej roli BN-a moja skromna osoba) odnośnie wystawionych na sprzedaż przedmiotów atmosfera rozluźniła się, a spotkanie przerodziło się w kulturalny bankiet. W tym czasie gracze starali się wypełnić swoje zadania i oczywiście knuć na swoją korzyść (co, jak się okazało, nie było dobrym rozwiązaniem na naszym LARP-ie). Wszyscy jednak wiedzieli, że LARP jest w klimatach Cthulhu i coś musi się zdarzyć. No i nie zawiedli się.
Może więcej o fabule nie będę zdradzał ? przecież LARP świetnie nadaje się do poprowadzenia na konwencie. Rzecz jasna nie obejdzie się bez paru spoilerów, ale kilka słów i wrażeń na temat ostatniego LARP-a napisałem na starym forum Larpowni, więc tu postaram się nie powtarzać i napisać o tym, jak doszło do powstania „Nocy w muzeum”. W KGL-u jestem znany od jakiegoś czasu jako Ten-Który-Pomaga, tudzież Szara Eminencja, a to z tego powodu, że już w kilku LARP-ach byłem drugim MG. Zapewne z tego powodu zwrócił się do mnie Procent, który miał pomysł na grę w klimacie Zewu Cthulhu. Jako wierny fan mackowatości i zwolennik różnorodności w repertuarze Larpowni chętnie przystałem na propozycję współpracy, ale nie sądziłem, że tak bardzo się w to zaangażuję.
Z tego, co pamiętam, wszystko zaczęło się od rozmowy z Procentem w tramwaju linii 22 w czasie drogi powrotnej ze spotkania Zarządu KGL-u. Wtedy to chyba po raz pierwszy pojawiła się koncepcja aukcji, tajemniczych przedmiotów z wykopalisk i ogólnego klimatu muzealno-akademickiego. Podczas tej pierwszej rozmowy wpadliśmy na pomysł zaserwowania graczom dosyć wrednej sytuacji ? gdzie Wielkie Zło (wtedy jeszcze zwane demonem) miało zabijać kolejnych gości w muzeum. To był jeden z pierwszych motywów, które przetrwały do finalnej wersji scenariusza.
Potem jakoś sprawa tworzenia LARP-a przycichła ? w gruncie rzeczy z mojej winy. Sesja egzaminacyjna, praktyki w liceum i inne dziwne przypadłości sprawiały, że spotkania w sprawie przedyskutowania najważniejszych kwestii odkładaliśmy z Procentem „na później”. Spotkaliśmy się rzecz jasna, ale scenariusz na razie miał główne wątki i jedynie kilka szkiców postaci. Te pierwsze szlify były w całości autorstwa Procenta ? ja poprosiłem jedynie o kopię na maila, żebym mógł to spokojnie przeanalizować.
I tu akapit dygresji. Na dotychczasowych LARP-ach moja rola jako Szarej Eminencji była rzeczywiście niewielka. Ci, z którymi organizowałem grę (czyli Samalai a potem „+1”), przychodzili do mnie z już gotowymi scenariuszami, więc moja rola ograniczała się do komentowania, doradzania i dopisywania brakujących ról oraz oczywiście pomagania w samej realizacji scenariusza już w trakcie gry.
Z ZC rzecz miała się trochę inaczej. Tym razem byłem autorem jakiejś połowy właściwego scenariusza i współpraca zupełnie mnie pochłonęła. Kolejne, coraz częstsze spotkania z Procentem stanowiły swoiste burze mózgów, w czasie których zupełnie znikąd (z otchłani szaleństwa?) pojawiały nam się pomysły na postacie, rekwizyty, drobne wątki. Praca przybrała szybsze tempo na jakieś 1,5 tygodnia przed planowanym poprowadzeniem LARP-a ? pisanie ról, przygotowywanie rekwizytów i opracowywanie wszystkich wątków, czyli ostatnia faza projektów i przygotowań. I w tym miejscu muszę podziękować Procentowi ? wyśmienicie mi się współpracowało. Może to tylko moje wrażenie, ale działaliśmy na siebie motywująco, a przy tym zdarzało się, że Procent zachowywał trzeźwą ocenę moich nieraz dziwacznych pomysłów (skorpiony?!).
To, z czego jestem dumny po przeprowadzeniu LARP-a, to rekwizyty. Mogę śmiało powiedzieć, że to pierwszy LARP, na którym nie było żadnych rekwizytów w stylu karteczka z napisem „to jest miecz +1”. Magiczne symbole, papirusy (podziękowania dla Kota!) i kamień, w którym zaklęty był Czarny Faraon (to ten, co na początku był po prostu demonem), z ręcznie robionymi inskrypcjami – wszystkie rekwizyty były prawdziwe. No, dobra, przyznaję się – w tych kamieniach wcale nie było Czarnego Faraona. Wydaje mi się, że to wszytko plus przebrania zrobiło swoisty klimat lat 30. i lovecraftowskiej prozy. Ale to już moje zdanie, bo wiem, że nie wszyscy tak uważają.
Podsumowując – mnie się LARP bardo podobał; zarówno jego przygotowanie jak i prowadzenie, ale nic dziwnego, skoro to po części moje dziecko (a jak można nie kochać własnego dziecka?). Procent oddał mi w sumie pałeczkę prowadzenia w Starej Piekarni, ale nie myślcie, że nie miał w tym żadnych zasług – przez cały czas czuwał nad rozgrywką jako „duszek”. Brawa za całą inicjatywę, która doprowadziła do tego wydarzenia, należą się przede wszystkim jemu. Więc brawo i do zobaczenia na następnym wspólnym projekcie. Mam nadzieję, że uczestnikom gry również podobał się nasz pomysł i wykonanie, choć nie spotkał się ze specjalnym odzewem na forum Larpowni. Szczerze powiedziawszy, liczyliśmy na krytykę czy jakąś inną formę oceny od uczestników, ale cóż, zadowolimy się tymi nielicznymi głosami, za które dziękujemy!